Kiedyś człowiek chorował, szedł do przychodni i... był przyjęty. Bez skierowań, bez rejestracji na trzy miesiące w przód, bez portali, kodów e-skierowań i gorączkowego odświeżania terminarza wizyt. Dziś, w teoretycznie bardziej rozwiniętym kraju, z lepszą technologią i większymi funduszami, leczenie staje się towarem luksusowym, a dostęp do lekarza – przywilejem, nie prawem.
Z najnowszych danych wynika, że kolejki do specjalistów są najdłuższe od kilkunastu lat. Pacjenci czekają nie tygodniami, lecz miesiącami – czasem latami – na badania, zabiegi, operacje. W tym czasie choroby postępują, pogarszając rokowania i jakość życia. Co dziewiąty Polak w ogóle rezygnuje z wizyty u lekarza, mimo że jest chory.
To nie tylko dramat jednostek, ale i systemowa porażka państwa, które ma konstytucyjny obowiązek zapewnić obywatelom dostęp do opieki zdrowotnej. Kiedy ten obowiązek nie jest realizowany, pacjent – przynajmniej teoretycznie – może pozwać Narodowy Fundusz Zdrowia lub Skarb Państwa.
Wielu pacjentów czuje dziś bezradność, ale też gniew. Na lekarzy, którzy przyjmują prywatnie z uśmiechem, ale w ramach NFZ są aroganccy i zdawkowi. Na przychodnie, które rejestrują „na za pół roku”, i na system, który zmusza pacjentów do płacenia za coś, co zgodnie z prawem powinno być darmowe.
Nie można ignorować faktu, że wielu lekarzy wykonuje swoją pracę uczciwie, nierzadko ponad siły. Ale równie prawdziwe jest to, że część z nich cynicznie korzysta z patologii systemu, prowadząc podwójne standardy – jeden dla pacjenta z pieniędzmi, drugi dla tego z e-skierowaniem.
Pamiętasz PRL? Można mieć zastrzeżenia do wielu aspektów tamtego systemu, ale jeśli chodzi o dostęp do lekarza, był... prostszy. Dlaczego?
Nie było skierowań. Szło się do specjalisty bez pośredników. Lekarze przyjmowali „na kolejkę”, ale załatwiali wszystkich obecnych danego dnia. Nie istniał NFZ, punkty i limity. Lekarz leczył tyle, ile dał radę. Byli lekarze zakładowi i przychodnie przyfabryczne. Opieka była bliżej ludzi.
Owszem, poziom diagnostyki był niższy, a dostęp do leków ograniczony. Ale nikt nie czuł się pozostawiony sam sobie. Dziś system jest bardziej nowoczesny, ale pacjent w nim zagubiony jak w labiryncie.
W polskim prawie istnieje możliwość dochodzenia roszczeń za brak dostępu do świadczenia zdrowotnego. Jeśli pacjent może udowodnić, że przez opóźnienie doznał szkody (np. pogorszenia stanu zdrowia), może wystąpić na drogę sądową przeciwko NFZ lub Skarbowi Państwa.
W praktyce? To droga przez mękę. Długi proces, trudne dowody, zniechęcające procedury. A jednak niektórzy próbują. Matka pacjentki chorej na nowotwór, która nie doczekała wizyty. Mężczyzna, który z zawałem godzinami czekał na SOR. Te przypadki to nie wyjątki, lecz zwiastuny systemowej zapaści.
To, co dziś nazywamy „opieką zdrowotną”, coraz bardziej przypomina fikcję opartą na tabelkach, systemach kolejkowych i prywatnych portfelach. Tymczasem zdrowie – zgodnie z Konstytucją – jest prawem każdego obywatela, a nie towarem dostępnym dla wybranych.
Mówią, że pacjent ma wybór. Tylko jaki? Albo zapłaci prywatnie, albo będzie czekał aż przestanie potrzebować leczenia – bo wyzdrowieje albo… już nie zdąży.
Czy naprawdę nie da się tego naprawić? A może po prostu nie ma komu?
Piotr Tasarek
kolejki do lekarzy, brak dostępu do leczenia, polska służba zdrowia, system zdrowia w Polsce, NFZ, opieka zdrowotna w Polsce, problemy z lekarzami, długie kolejki, brak lekarzy, choroby w Polsce, prawo do opieki zdrowotnej, publiczna opieka zdrowotna, zdrowie to prawo, a nie przywilej, pozwanie NFZ, sąd za brak leczenia, czekanie na wizytę u specjalisty, kolejka po zdrowie, reforma służby zdrowia, dostępność lekarzy, leczenie w Polsce, służba zdrowia, Piotr Tasarek
Copyright: © 2025 regionslask.pl